Supraćpiachotnyja miny

Siarhiej Astraviec źmiaščaje na svaim błohu pačatak novaha apaviadańnia.

17.03.2010 / 13:34

Zatavarylisia, bratka, składy pierapoŭnieny, zavod u kryzisie, miny nichto nie biare. Nikomu nie patrebny stali našyja cacki.

A nam što rabić, čym karmić siamju? Nikoha nie cikavić. U nas vytvorčaść była ŭzorna stabilnaj zaŭždy, nijakich pierapynkaŭ na kanvejery, nijakich zryvaŭ, usio jak pa masłu jšło. Tavar‑hrošy‑tavar, jak vučyli klasiki. Nu, ci moža, mianiali na štoś u spažyŭcoŭ, na banany i kavu, ananasy i saletru jakuju, nam nie dakładvali. Ale rabočamu heta j nie patrebna, hałoŭnaje zarobak stabilny, premijałka. Nam palityka navošta? Nam, hałoŭnaje, zmazany kanvejer: vytvorčaść, popyt, ekanamičnyja pakazčyki, spabornictva za vyniki — chto bolej, lepiej, za pieradavyja ličby, na došcy honaru nichto nia suprać byŭ.

Ale niama taho, što rańš było. Raniej usim tolki davaj, vahonami vyvozili, a ciapier zadarma brać nia chočuć. Kanvencyja, bač, heta nam ideolah lubić tłumačyć, što niama zarobkaŭ, heta jaho chleb. Zabaranili, a našy nie padpisali. Lokka im, kali niama svajoj vytvorčaści, adna ekanomija atrymlivajecca, a što nam rabić, z čaho žyć? Našyja dziady partyzanili, treba partyzanam pradavać, mužčyny havaryli ŭ kuryłcy, inšaha vyjścia niama. Partyzan, jon nie pa padručnikach vajuje, u jaho statutaŭ niamašaka, jon kanvencyj nie padpisvaŭ, jon sam sabie kamandzir, nad im niama hienštaboŭ, hałoŭnakamandujučych, uradaŭ i palitykaŭ. Partyzan sam sabie haspadar u lesie, ci ŭ harach, skažam, u džunhlach, u tajzie, navat u pustyni časam, u barchanach. U partyzanaŭ takaja specyjalnaść — miny padkładać, u ich ruki paprostu śviarbiać.

My ŭ kuryłcy tolki pra heta i razmaŭlajem, budujem zamki na piasku, marym, što kaliści niejkaje partyzanskaje vojska, dalokaje i nieznajomaje, tajamničaje adnojčy padčyścić našyja zapasy i pakinie padarunak — zamovu na vahon, ci adrazu na dva‑try. Chacia ŭ partyzanaŭ viečna niama čym płacić. Ale ž mianiać, jak raniej, minu na ananas, jakich viečna nie chapała, da nas nikoli nie dachodzili, tak mianiać siońnia sabie daražej budzie. Ale ž usio roŭna, kali nie partyzany, to chto? Sałodkija mary, što zrobiš, zuby na palicu nie pakładzieš, zubam cyharki zamała ściskać, pažavać chočacca, navat kali niama ničoha, voś asabliva tady. My jak u tym ramanie italjanskim, dzie čakali ceładzionna z Tatarskaj pustyni — adniekul z hornych pustak raptoŭnaha nadychodu varožaj navały. Zaŭždy napahatovie, na nervach, stareli, sivieli, znošvalisia ŭ čakańni, ale nie žadali pakidać fartecyju. Niabačnaje vojska ich hipnatyzavała na adlehłaści, samaj miražnaj — adlehłaści času, niby fata marhana ŭ piaskach, jana raspalvała ich, raźviaredžvała adviečnyja rany — niespatolnuju smahu, prahu podźvihaŭ, hierojstva, ordenskich stužak, epaletaŭ, viartańnia zhary ŭ staličny horad pad załpy harmat, fejervierki, pad litaŭry i pavietranyja pacałunki samych pieknych žančyn.

Ale ja adchiliŭsia. Tak, my sapraŭdy nie pakidajem pracoŭnaha miesca da skančeńnia źmieny, pakul nie pahasiać śviatło, chacia ničoha nia robim, tolki pierakury i lasy točam. Nichto nie pakidaje varštaty. Ale nichto nikoha nie prymušaje štodnia viartacca na zavod, u cech. Heta navat nie addanaść pradpryjemstvu abo prafesii. My prosta čakajem, što kanvejer adnojčy adžyvie, akryjaje, zadychaje, što heta zdarycca raniej, čymści paržavieje transparciornaja stužka, padšypniki, i ŭsio stanie nieprydatnym da vytvorčaści, pa krajniaj miery biez hruntoŭnaha ramontu. My niby prychodzim štoranicy na prystań, kab znoŭku pramadzieć dzień u spadziavańni pieršym zaŭvažyć doŭhačakany vietraź nadziei.

Nichto nie pryznajecca, ale kožny čakaje pieršym atrymać novuju pracu. Kožnamu zdajecca: jon pieršym trapicca na vočy načalstvu, pieršy zmoža zarabić, ścisnuć kupiuru ci lepiej niekalki, dačakacca paśla źniasilnaj suchmieni vady ź nieba (na paeziju paciahnuła, bratka). A kali ty zastaŭsia doma, zaspaŭsia, depresiju adčuŭ, ci prosta spaźniŭsia? Harotnik! Niedareka! Pracy na ŭsich moža nie chapić, bo partyzanskaja armija moža akazacca tolki dyversyjnaj hrupaj. Tak, moža nie chapić i nia chopić amal dakładna. Bo kali jaje čakajuć dźvieście čałaviek razam, u adnym žadańni, jakija złučany doŭhim čakańniem, a jaje niama j niama, šancy, što jana znojdziecca adrazu dla ŭsich čatyrochsot ruk — mizernyja da nikčemnaści. Spadziavańni na mannu ź niabiosaŭ, zdajecca, nas nie datyčać, nam vypadaje adno letucienić ab skaryncy, ale — vielmi pažadana — z masłam, chacia b z buterbrodnym.

Mazali źnikli z dałoniaŭ, pakul my čakajem. Hancy dzieś padarožničajuć, sprabujuć znajści pakupnika. Reklamu nie dasi na radyjo ci ŭ hazecie. Dzieś jany jość, pavinny być—našyja klijenty. Nia vyklučana, što zamiežnyja kupcy dzieś šukajuć tavaru, ale nijak nie sutyknucca z našymi, niby karavannyja šlachi razychodziacca ŭ pustyni, niby nie patrapiać na aazis, im taksama viadoma, što marna hartać reklamnyja vydańni, supraćpiachotnyja miny tam nie znajści. Vypuski abviestak uvohule adnabakovyja, skažonyja, razdražniajucca nia tolki pensyjanery. My chodzim na pracu cieraz płošču z tankam, chodzim mima vuličnaha ekrana, na jakim mihaciać reklamnyja roliki jak u niamym kino, sekanomili na huku ajcy horada, niavažna, razdražniaje schavanaje zaachvočvańnie: połymia sa słovami — «Sahrej svaju dušu» i podpis —«Huberntaroff» — heta marka našaj harełki, na smak jakoj my z chłopcami ŭžo zabylisia, chacia raniej nie padabałasia, navat hrebavali.

Siarhiej Astraviec