Lenin i voŭk

29.07.2010 / 11:59

Bujny busieł padskočyŭ i pačaŭ ciažka ŭźnimacca, ja ściaŭsia. Sobiła ž, kali my jakraz prajaždžali mima, dy jašče abhaniali štoś! Jon sapraŭdy zapavolena pieravaliŭ cieraz aŭtobus, ledź nie čaplajučy dach, ja vyzirnuŭ — pieralacieŭ nas, kab pryziamlicca adrazu, na tym baku čakali jašče dvoch. Zrešty, pieralacieć darohu ŭ lubym razie razumniej, čymści sprabavać pierajści. Kažuć: hinuć apošnim časam busły na darohach, nia tolki katy i sabaki…

Paźniej, u horadzie, mnie padumałasia pra jaho biezrazvažnaść, ale spraktykavanaść adnačasova — ci dobry heta znak dla mianie byŭ? Napeŭna ž! Pierš źviarnuŭ uvahu na viečny ahoń. Haryć sabie, nie zvažajučy na našyja zahrudki z rusakami. U rajcentry! A vy kažacie — haz zadarahi. Žarty žartujecie?! Nie paśpieŭ pieražavać dumku, kidajecca napiarejmy mužčynka z trynohaj — miascovaje telebačańnie! Spačatku chacieŭ prykinucca, što nie razumieju pa-rasiejsku, ale pačućcio karparacyjnaj salidarnaści ahorała: sam ža narod lublu vuličny na adkazy vyklikać! Jon mnie: čaho vy ciapier baiciesia? Bieź nijakich padvodak! Bajusia, kažu, što nie adbudziecca toje, kudy ja sam idu. A što? A doški adkryćcio na ścianie. Jakoj, kamu? Hienijuš Łarysie, kažu, čuli pra takuju? Pytańnie było lišnim, jon straciŭ da mianie adrazu cikavaść. Nu j hut, mnie pa jaščyku ichniamu — jakaja patreba vystupać? Ja ž nie hiaroj našaha času jaki-niebudź.

Kaleha z trynohaj — chucieńka dalej uzdoŭž vulicy spyniać minakoŭ, a pierada mnoj toje, što treba: hazetny šapik i ŭschody ŭ kaviarniu. Hazeta daražejšaja za haradzienskuju, ale ž takaja pryhožaja stała: kalarovaja vokładka, zahałovak — “Našaja haradzkaja Venecyja”, nie strymaŭsia, kupiŭ. Pa prystupkach u raznaściežanyja dźviery kaviarni, chaj, dumaju, vypju druhuju svaju kavu nia doma. Stop! U zadusie nijakaj kavy nie zakarcić. Chaj. Znajšłasia inšaja, z achaładžeńniem pavietra, z retraŭskimi zdymkami, stylova vielmi zroblenaja, ale nazva-nazva, siabry maje! Nu, nie biarozka ci jahadka, ci kuścik, ale nie adpaviednaja paprostu vydatnamu interjeru, kavie ź viadomaj italijskaj nazvaj i kubkaŭ, i cukru i hede. Takuju voś na Adryjatycy piŭ zvyčajna. Chaj. U hazecie nie znajšoŭ ničoha pra padzieju dnia — uračystaje adkryćcio da 100-hodździa paetki memaryjalnaj šyldy. A što da hałoŭnaj sensacyi numaru — miascovaj “Venecyi”, to nijakich kanałaŭ, handołaŭ i pałacaŭ, paprostu vyniki hvałtoŭnaj zalevy. (Usia vada im dastałasia, pakul my ŭ Horadni miesiac pacieli).

Što praŭda, hazetnuju šyldu azdablaje voŭk majho skulptara znajomaha, ź jakim my pa-pryjacielsku vielmi. Nie było nahody zirnuć na jaho ŭ sapraŭdnym vyhladzie. A ź jaho plac pačynajecca, miž inšym, haradzki, u kancy jakoha, zrazumieła, Lenin u palicie. Baču: źmianiŭ znoŭku koler skury. I załaty byŭ, i bronzavy, a siońnia pravadyr — srebny. Karaciej, na druhim miescy apynuŭsia, cha-cha. A voŭk što — na trecim? Kali mierkavać pa kolery. Ale ž jon napieradzie, jon — pieršy! Da mianie źviartajecca dabraachvotny hid: ci bačyli našaha vaŭčydłu? Maładyja da vaŭka kvietki ciapier. Ja nie ŭnikaŭ, ale zdajecca, pieravažna kataliki. Pravasłaŭnyja i ateisty, jany pa-raniejšamu da viečnaha ahniu i da našaha Lenina z bukietami… Dziakuj, dziakuj. Voś jaki padzieł fundamentalny adbyŭsia ŭ tysiačahadovym horadzie! Zvažajučy na pracu majho pryjaciela. Što značycca mastactva! Na narod jano taksama ŭpłyvaje časam, jak ni kažycie.

Nie paśpieŭ ja zrabić kadar: vializny bronzavy voŭk, a pobač — šachmatnaja fihurka pravadyra stalova-srebnaha koleru, zvanok — šyldu aryštavali! O, časy, o, paradki! Šyldu aryštavali! “Rečdok”. Nie paśpieŭ ja da jaje dajści. Nichto nie paśpieŭ. Tak zadumana było. Bujnyja miascovyja siły pravaparadku byli kinuty na virtuoznaje ažyćciaŭleńnie aperacyi pad kodavaj nazvaj “Doska”! Chaj tam dumajuć, chto niedaśviedčany — doška honaru ci doška-maśničyna, ci jašče jakaja. Ja pryśpiešyŭ krok, u hałavie jašče varušylisia reštkavyja dumki: sproby razmovy načnoj na placy. Voŭk z hodnaściu maŭčyć, słuchaje. Lenin: “Ja voŭkam by vyhryz biurakratyzm naš, bacieńka, kchie-kchie”. Pamaŭčali. Nie ŭstrymaŭsia: “Kali dažynki tut bušavali na placy — jakaja hańba — zachilili scenaj mianie, aby hieroi žniva nia bačyli pravadyra sapraŭdnaha!..”

Vializny dziakuj im, kaniešnie, što nia stali ŭsich chapać zapar. Aryštavali na try hadziny miascovaha čałavieka, jaki došku paviesiŭ, praz try hadziny vypuścili, vykanaŭcy sami nie zrazumieli — što ruki rabili, hałovy dumali, raty havaryli, palcy pisali, jazyki miancili, furažki čaho kazyrylisia hlobusam? Ujaŭlaju dopyty: ci sapraŭdy viedaješ paeziju toj Hienijuš, ci tolki prykidvaješsia, maskiruješsia pad amatara?! Nazavi daty, nazvy zbornikaŭ, pracytuj vieršy! Kali ty ničoha nia možaš — značycca pravakatar, chacieŭ nahodu vykarystać u apazycyjnych metach, dziela krytyki rodnaha režymu! A kali viedaješ usio i sprytna cytuješ — tvaja vina paharšajecca, bo ty prychilnik antysavieckaj paetesy! Jakaja adkryta nie lubiła rodnuju ŭładu, katoraja ŭsio dała narodu! Navat na vaŭka hrošaj nie paškadavała, kab pryvabić turystaŭ z baksami… Voś u jakoj siabrynie apynuŭsia naš pravadyr, chłopcy, symbalična, ha? Ale voŭka, my jasna, bolš lubim, jon naš, biełaruski, i ludziej nie čapaje. Choma chomini, słovam, i hetak dalej.

Siarhiej Astraviec