Mator-šoŭ
Symbalična, što na 1 Traŭnia značnaja častka mienskaj publiki pasunułasia nia ŭ centar horadu vypivać za pracoŭnuju salidarnaść pad huki vajskovych arkiestraŭ dy tannyja bielašy, a pajechała na “Mator-šoŭ” — vystavu, jakuju ceły tydzień reklamavali, niby kaniec śvietu. I pabyć na jakoj — aznačała ŭbačyć niešta takoje, čaho na hetym śviecie jašče nie byvała. Nikoli nie zachaplaŭsia technikaj, ale reklamny kručok prahłynuŭ. Uliŭsia ŭ natoŭp, jaki valiŭ u spartkompleks “Uručča” hladzieć i ździŭlacca.
Za 10 hadoŭ niezaležnaści, što ni kažycie, a Biełaruś ździejśniła svaju hałoŭnuju maru. Nie, ja nie pra ŭłasnuju ćviorduju valutu, nie pra kulturny praryŭ, nie pra pačućcio hodnaści, narodžanaje ŭ dušy biełaruskamoŭnym zvarotam da ciabie inšaziemnaha turysta. Navat nie pra svaju spravu ci svoj dom. Uzhadajcie, kamu bolš za ŭsich zajzdrościli jašče dziasiatak hadoŭ tamu? Uładalniku aŭtamabila. Pryčym, niavažna jakoha. Sam fakt najaŭnaści čatyroch kołaŭ pravodziŭ miažu pamiž bahaćciem i biadnotaj. Tak što ŭ pieršamaj novaha stahodździa našych ludziej možna ad dušy pavinšavać z kaśmičnym skačkom dabrabytu. Symbalem jakoha mnie ŭjaŭlajecca patrymany “Falksvahien” z čyrvona-zialonaj nalepkaju ź niepiśmiennym “BY”.
Chodziačy pa zali ŭ lanivym natoŭpie, ja z usiaje mocy chacieŭ urazicca. Ale štości biezvynikova. Novyja madeli eŭrapiejskich kancernaŭ-lideraŭ, ekanamična-estetyčny dyzajn jakich vyličvaŭsia razumnymi kamputarami, adno što nie razdražniali voka svaimi cacačnymi zakruhleńniami, mylničnymi formami j padabienstvam adna da adnoj. Našy madelki, što byli stajali la mašynaŭ, značna vyjhravali ŭ vidoviščnaści dy raznastajnaści.
Cikava, a ci možna prydumać takuju kamputarnuju prahramu, kab narešcie zaviałasia j pajechała naša mara. Tych, chto horda azvaŭsia na pačatku niezaležnaści biełaruskimi nacyjanalistami. Nie pra ŭłasnaje aŭto maryłasia. I nie pra dzialbu zachodnich hrantaŭ. I ŭžo ni ŭ jakim razie nie pra rasiejskamoŭnyja hrafici. Ci moža takaja prahrama daŭno pradumanaja j zapuščanaja, a ja ŭsio nijak nie prasiaknusia jaje techničnymi jakaściami? Usio ž adna mara zbyłasia. Mara pra filižanku kavy. Jaje, rodnuju, užo ciapier možna zamaŭlać, nie bajučysia być niezrazumietym.
Vystava miž tym viravała. Dziaciej puskali pakrucić ruli. Baćki zdymalisia na tle bliskučych cacak. Kampanija kursantaŭ Vajskovaj akademii raźlahłasia ŭ salonie kabryjaletu “Šeŭrale” 1963 h. vypusku. A ja tym časam upieršyniu ŭ žyćci pabačyŭ “Ferary”. Navat u nieruchomym stanie hetaja kanstrukcyja zachoŭvała enerhiju šalonaj chutkaści. Ja abyšoŭ jaje z usich bakoŭ, niby mazki vialikaha mastaka, smakujučy jaje linii dy vyhiny. Zroblenyja nie kamputarami z patrabavańniaŭ ekanamičnaści. A ludźmi, dla jakich nie isnuje abmiežavańniaŭ u chutkaści j časie. Čyrvona-zialonaja nalepka “BY” na hetym, nie, nia kodabie — fiuzelažy, hladziełasia b jak abraza ci chamski žart. Ciažka było ŭjavić sabie hetaha čyrvonaha źviera na banalnaj mienskaj vulicy. Jašče ciažej było namalavać taho kiroŭcu, jaki b siadzieŭ za rulom, hodny takoha aŭtamabila. Jakich błakitnych kryvioŭ, jakoj šlachietnaj pastavy j ź jakim arystakratyčnym pozirkam pavinien być jaje haspadar. Nu, chiba što Bond. Džejms Bond.
Začaravany hienijem aŭtamabilebudavańnia, ja nie adrazu zaŭvažyŭ pryhažuniu, prystaŭlenuju da “Ferary”. Pryhažuniu z samymi daŭhimi nahami, z samymi vialikimi vačyma, z samaj niedasiahalnaju ŭśmieškaj. Niadaŭniaja mienskaja školnica była prosta naelektryzavanaja honaram za svajo pačesnaje miesca.
“I kolki kaštuje hety aŭtamabil?” Jana navat nie pahladzieła ŭ moj biełaruskamoŭny bok.
“150 000 dołłarav”. — “I što? Užo kupili, ci ŭ mianie jość jašče šaniec?” Navat cieniu ŭśmieški na smaźlivieńkim tvaryku: “Niet. Ana ješčio nie prodana”. — “Dziakuj Vam. Nie ŭjaŭlajecie, jak Vy mianie suciešyli”. Ja kazaŭ heta z usioj surjoznaściu, na jakuju tolki byŭ zdolny. I jana ŭznaharodziła-tki mianie pozirkam. “A Vy što, milianier?” — “Ja lublu ruch. Biełaruski ruch”, — amal pracytavaŭ ja vysłoŭje “miljanera” Hlobusa. I tut, u hetaje imhnieńnie adbyłosia toje, da čaho ja nia byŭ padrychtavany. Jana nie skazała bolš ničoha. Ale jana pavieryła ŭ toje, što ja, mienavita ja mahu nabyć monstra. Ja vyrazna pračytaŭ heta ŭ jaje pozirku.
Pakidajučy vystavu, ja zaŭvažyŭ adnu detal. U adroźnieńnie ad prahnych vačej novych naviednikaŭ, vočy tych, chto sychodziŭ, byli krychu razhublenyja. Nia dumaju, što jany byli rasčaravanyja ŭbačanym. “Kuda jechać-ta?” Voś dzie novaja biełaruskaja prablema.
Siadajučy ŭ svoj stary “Falksvahien” z “Pahoniaju” na kodabie, ja zusim nie pakutavaŭ ad dumki, što ŭ mianie nikoli nia budzie “Ferary”. U žyćci šmat čaho nia budzie. Usiaho nie pieraličyš. Kudy strašniej uvohule pazbavicca maraŭ. Ci źvieźci ich da ŭvasoblenych u metale ci kamieni nietryvałych rečaŭ.
Ach, jak mnie maryłasia pra svaju abranaść i vyklučnaść dziasiatak hadoŭ tamu! Ach, jak vieryłasia ŭ svaju nie pryrodžanuju, a novanarodžanuju arystakratyčnaść. A majo “zaŭtra” było nastolki da maich maraŭ i vysakarodnych planaŭ spryjalnym, što navat nia vieryłasia samomu. Nia kažučy pra tych, chto apynaŭsia pobač sa mnoj — tych biełaruskich ludziej, jakija byli abazvanyja kimści nieśviadomymi. I na jakich ja, nie adčuŭšy zachapleńnia ad svajoj biełaruskaj śviadomaści (čytaj — šlachietnaści) zvyčajna hladzieŭ pavierch hałovaŭ. A tre było ŭ vočy.
Źmicier Bartosik
Kamientary