Lavon Volski: Vašyja niervy nie vartyja takich vyprabavańniaŭ, paviercie
U rubrycy «Mama, nie žurysia!» na Budzma.org Lavon Volski piša pra svaje naviaźlivyja sny i biełaruskuju rečaisnaść dy raspaviadaje historyju, jakaja adbyłasia z im u Hruzii i mocna nahadała adzin z jahonych snoŭ.
Sny pra słužbu ŭ vojsku
Jość sny, jakija litaralna pieraśledujuć mianie. Adzin — mianie zabirajuć u vojska. Ja zachodžu ŭ niejkuju vajskovuju častku — navabraniec — u formie nie pa pamiery, u hruvastkich botach — i adrazu miajscovy «dzied» niešta takoje niepryjaznaje mnie kaža. Ja chaču adkazać jamu, maŭlaŭ, pa-pieršaje, tut niejkaja pamyłka, bo mnie pa ŭzroście «nie pałožana» słužyć terminovuju słužbu, a pa-druhoje, ja ŭsio ž taki nie aby-chto, a ceły seržant.
«Dzied» aburajecca: čaho heta «sałabon» maje prava hołasu?! Ja hladžu na svaje pahony, a tam nijakich seržanckich łyčak niama. I, vidać pa ŭsim, daviadziecca mnie dva hady słužyć tut, u hetaj častcy, ź dziaduchaju, jakuju adrazu, z parohu kazarmy, vidać.
U hetaha snu mohuć być roznyja varyjanty — naprykład, ja ŭsio ž taki zastajusia seržantam, i słužyć mnie nia dva hady, a hod, i niama dziaduchi, a ŭsie žaŭnieryki prosta ciahajucca pa častcy, panuryja j niahiehłyja, i ŭsio vakoł takoje samaje — šeraje, panuraje i niahiehłaje. Ale, niahledziačy na roznyja varyjanty-madyfikacyi snu, nieźmiennym zastajecca adno — adčuvańnie, što zdaryłasia štości vielmi kiepskaje, a ty ničoha nia zdolny źmianić.
Sny pra Biełaruś
Druhi son — ja ŭ Biełarusi. Ja ŭ Miensku, tut śviata horadu (ci niejkaje inšaje, ale śviata). Šašłyki, dym, šapiki ź bielašami i pivam-harełkaj, šmat narodu, usie ŭśmichajucca, zaprašajuć mianie dałučycca da festu. A mianie adno lichamanić: jak ja tut apynuŭsia?! Jakim čynam ja prajechaŭ praź miažu, i što ciapier rabić? Jak prabiracca nazad? Lasami-pieraleskami-bałatami-chmyzami? Praź jakuju miažu?
Hety son taksama maje šmat varyjantaŭ.
Nia śviata horadu, a zvyčajny dzień. Siadžu na łaŭcy na aŭtobusnym prypynku i dumaju, što treba nadzieć na tvar masku, kab kamery nie identyfikavali asobu. Šukaju ŭ torbie, ale maski niama. Čamu jaje niama, zaŭsiody ž tut lažała?! Nu, voś lažała-lažała, a ciapier niedzie zhubiłasia…
Ci to ja ŭ vioscy (jak ja tut apynuŭsia, nie razumieju?!), vychodžu na hanak i baču, jak praz pole, niby ŭ filmach pra vajnu, na mianie jdzie ŭzvod žaŭnieraŭ z aŭtamatami. Užo ciemnavata, jany aśviatlajuć sabie darohu lichtarykami. Žaŭniery jašče daloka, i ja lichamankava dumaju: ci jość u chacie zbroja? Niešta ž pavinna być! Zabiahaju ŭ chatu, vysoŭvaju šuflady… I pračynajusia.
Vypadak u Hruzii
Ja śniu heta raz na niekalki miesiacaŭ. Vojska — radziej, Biełaruś — čaściej. Ale adnaho razu najavie patrapiŭ u sytuacyju, kali chaciełasia pračnucca, i kab usio heta skončyłasia.
My z hurtom prylacieli ŭ Hruzyju. U aeraport Kutaisi. Pašpartny kantrol. Čamuści tam hetym kantrolem zajmajucca nie pamiežniki, a palicyja.
I voś ja daju svoj pašpart niemaładoj, ale artystyčnaj palicyjantcy, jana hladzić u manitor kamputara, potym — na mianie, potym — znoŭ u manitor. Paŭza zaciahvajecca.
— Što adbyvajecca? — pytajusia ja. — Niejkija prablemy?
— Nie nervujciesia, — adkazvaje palicyjantka. — Ja čakaju na infarmacyju.
Čakańnie raściahnułasia. Užo ŭsie muzyki prajšli kantrol, zamaŭlajuć sabie ježu ŭ kaviarni, a mianie ŭsio nie prapuskajuć. Minuła z paŭhadziny.
— Dyk a što ŭsio ž taki adbyvajecca? — znoŭ pytajusia ja ŭ palicyjantki.
— Nu, ja nia viedaju. Nie prychodzić infarmacyja, nieabchodnaja dla taho, kab vas prapuścili.
— Dyk, moža, ja ŭ niejkim śpisie? Moža, vam niešta takoje dasłali biełaruskija ŭłady?
— Moža być, — šmatznačna azyvajecca palicyjantka.
I tut ja adčuŭ siabie ŭ śnie. U tym, pra Biełaruś. Hruzyja nie ŭ Šenhienie, daloka ad RB, i tut nichto nia budzie raźbiracca, jakim čynam i praź jakija svaje ŭčynki ty patrapiŭ u niejki tam «kryminalny» śpis! Departacyja, pa ciabie ź Biełarusi prylatajuć słužbovyja asoby — kajdanki, trap, i tut užo — kryčy — nie kryčy…
— I što, moža być departacyja?
— Nu-u-u, — niejak niaŭpeŭniena praciahnuła palicyjantka. — U lubym vypadku, ja chaču, kab vy viedali: kali što, dyk ja — na vašym baku.
Jasna. U sensie «ničoha asabistaha». «Pa jakuju chaleru ja palacieŭ u hetuju Hruziju?! Kazali ž, što pa-za Eŭraźviazam vandravać niebiaśpiečna!», — viravali dumki ŭ majoj hałavie.
I tut zdaryŭsia cud! Palicyjantka viarnuła mnie pašpart, pažadała pryjemnaj vandroŭki i padaravała maleńkuju butelečku «Saperavi».
Ja padyšoŭ da muzykaŭ, jakija charčavalisia ŭ kaviarni. Sieŭ za ichni stolik i naliŭ u kielich vino.
— Čaho tak doŭha? — zapytali jany.
— Zaraz zrablu hłytok i raspaviadu.
Važnyja vysnovy
Budźcie aściarožnyja, spadarstva! Niadaŭni vypadak ź Dzijanaj Maisiejenka demanstruje, što rana jašče nam naviedvać krainy pa-za Eŭraźviazam.
Lepiej ustrymacca. Bo kali patrapiš u hetkuju sytuacyju navat z dobrym finałam, vašyja nervy nia vartyja takich vyprabavańniaŭ, paviercie. Pravierana asabistym dośviedam.
Kamientary