Vijaleta Kavalova
Sustreča z Papam
Hadzińnik pakazvaŭ 4.10, kali my z Uršulaj vyjšli z domu. Asfalt byŭ mokry, i apošnija kropli daždžu jašče padali z drevaŭ. My nieśli abjomnyja zaplečniki: vada i buterbrody, parasony i nakidki, fotaaparaty, binokl i składnoje draŭlanaje kresiełka, na jakim my potym budziem adpačyvać pa čarzie. Ale na najvažniejšuju reč ja usio ž zabyłasia: pra bieł-čyrvona-bieły ściah z žalem uzhadała tolki ŭ metro, kali pabačyła paŭtara dziasiatka polskich štandaraŭ u adnym tolki našym vahonie. Dy viartacca było pozna.
Taronckija palaki ŭspryniali pryjezd Papy Jana Paŭła II jak svajo asabistaje śviata. Nie było takoj polskaj siamji, jakaja b tak ci inakš nia ŭdzielničała ŭ Suśvietnych dniach junactva: chto prymaŭ pilihrymaŭ, chto naviedvaŭ adkrytyja imprezy, chto dobraachvotna padtrymlivaŭ na ich paradak. Uršula i Kazik, u jakich my zdymajem kvateru, taksama atrymali paśviedčańni vałancioraŭ. Tamu na śvitanku 28 lipienia my z Ulaj vielmi spadziavalisia, što hetyja papierki dazvolać nam prabicca bližej da ałtara.
Liturhija z udziełam Papy Rymskaha ŭ Taronta miełasia adbycca na byłym aeradromie, la paŭnočnaj miažy horadu. Kali my dabralisia tudy, nieba pačynała śviatleć. “Hladzi, — skazała Ula, — tut daždžu nie było ad učora, pašancavała im…” Jana mieła na ŭvazie pilihrymaŭ, što načavali na vialikim lotnym poli. Učora da poźniaj nočy tut išła vihilija, na jakoj taksama prysutničaŭ Jan Pavał II. Ciapier stomlenyja šmathadzinnym niespańniom junaki i dziaŭčaty adpačyvali prosta na ziamli ci na asfalcie ŭ spalnikach, na nadzimanych matracach, a chto j zusim pa-bamžacku: u kardonnych skryniach.
“Nieviadoma jašče, kudy pojduć chmary”, — zaznačyła ja, i ŭ hety momant pieršaja chvala daždžu nakryła lahier pilihrymaŭ. Chto z krykam, chto sa śmiecham, chto moŭčki, jany ŭskokvali pad hety ranišni duš, i za chvilu sonnaje pole pieratvaryłasia ŭ vializny murašnik.
Doždžyk, adnak, papałochaŭ i ścich. Pilihrymy zhortvali spalniki, paradkavali zaplečniki i siadali śniedać. A my ŭsio išli paŭź ich dalej i dalej. Niedzie napieradzie byŭ zbudavany hihancki ałtar, jaki ja ŭ niapeŭnym zołkavym śviatle nijak nie mahła razhledzieć.
Dva razy na pačatku šlachu nas spyniali šerahi palicyjantaŭ i vałancioraŭ: u pieršy raz pravieryli rečy, u druhi — nas samich “praśviacili” detektaram. Paśla ŭžo była poŭnaja svaboda: idzi kudy chočaš, sam šukaj miesca, dzie stać. Nijakija paśviedčańni nikoha nie cikavili. Kožnamu chaciełasia znajści placoŭku nasuprać ałtara ci pablizu adnaho ź vializnych ekranaŭ, što byli zmantavanyja na aporach pa ŭsim poli. Narešcie my adšukali volny łapik, dzie mahli stać ciesna ŭdźviuch, i dumali, što złavili ŭsie try ščaści: pobač byŭ šyroki prachod pamiž sektarami, zusim mahčymaja daroha dla papamabila… Na žal, naš zručny sektar upadabała zanadta šmat naviednikaŭ. Tyja, što nie źmiaščalisia za plastykavymi płocikami, apynalisia na prachodzie, i praz paru hadzin ludzi pierakryli jaho ščylnym “korkam”. Spačatku arhanizatary sprabavali z hetym zmahacca: niekalki razoŭ jany pieraraźmiarkoŭvali natoŭp z prachodu, ale za chvilinu napłyvali novyja ludzi, iznoŭ vyrastała nieruchomaja ściana. Heta ledź nia skončyłasia trahična. Pad siomuju ranicy ŭ našym sektary pačaŭsia prystup u chvoraha na epilepsiju chłopčyka. “Chutkaja dapamoha” zdoleła prabicca praz natoŭp tolki chvilin za vosiem, kali chłopčyk aprytomnieŭ sam saboju…
U Polščy, dzie ja prysutničała na analahičnym nabaženstvie try hady tamu, paradku było našmat bolej (praŭda, tady jon zdavaŭsia biurakratyzmam...). Tam kožny mieŭ propusk z numaram sektaru, praz kožnyja dziesiać krokaŭ stajali družyńniki, i navat uvachodzić u čužy sektar było zabaroniena, nia kažučy ŭžo pra toje, kab stajać na prachodzie.
Da pačatku liturhii zastavałasia bolš za dźvie hadziny, možna było razhledziecca. Ja vyniała binokl i pačała pavolna krucicca vakoł svajoj vosi. Paŭsiul, jak kinuć vokam, kałychałasia mora ludziej ź vietraziami ściahoŭ. Najbolš było kanadyjskich. I amal stolki sama — polskich, što tak padmanliva zvablivali rodnymi kolerami. Stolki razoŭ pamylałasia, dumajučy, što narešcie baču svoj, i kožnaha razu nie daličvałasia adnoj biełaj pałasy…
Pačali zapalvacca ekrany, praz dynamiki było čuvać, jak praviarajucca mikrafony. Pryroda rychtavałasia da svajho šoŭ i taksama apraboŭvała techniku: šmatkroć za hety čas sypaŭsia j tut ža ścichaŭ sporny doždžyk. Narešcie, vidać, na niebie vyrašyli, što aparatura adładžanaja dastatkova. Nieba nad aeradromam nia prosta šyrokaje — biaźmiežnaje, i z usiaho hetaha praściahu paliŭ mocny doždž. Adrazu było vidać, što jon nadoŭha: dalahlad zavałakło čornymi chmarami ad kraju da kraju, biez adzinaj ščylinki. Było štości niazvykłaje ŭ tym, kab voś tak nieruchoma stajać pad zalevaju — nikudy nia biehčy, nie chavacca. Paŭhadziny, hadzina minuli biaź źmieny dekaracyjaŭ — chiba što na niebie raz-poraz bliskali małanki, a na ziamli ŭtvarylisia hłybokija kaluhi, u jakich bieznadziejna zatanuli i krasoŭki, i zaplečniki, i kardonnyja damy pilihrymaŭ. Strełki hadzińnikaŭ padbiralisia da dziaviataj. Napeŭna, usie 800 tysiač ludziej, što mokli pad daždžom na zakinutym aeradromie, padumali ŭ hety momant pra adno: nichto nie prylacić u takuju niepahadź…
Ale telekamery ŭžo łavili ŭ abjektyŭ dryhotki syluet hielikoptera. Jon ablataŭ pole pa kole — taki maleńki ŭ paraŭnańni z chmaraju! — i hałovy ludziej pavaročvalisia za im, jak słaniečniki. Narešcie na ekranach pakazali, što mašyna pryziamliłasia. Uzdych palohki, kryki, vopleski… Pakul papamabil jechaŭ da ałtara, doždž nie ścichaŭ, chiba što viecier pamacnieŭ i narešcie pradraŭ čornaje pokryva ź levaha boku. Vielmi suhučna z rytmam stychii hučali śpievy karennych žycharoŭ Kanady, indziejcaŭ. Im pieršym daručyli pryvitać Papu.
I voś na vysoki pamost ałtara vykacili vazok, na jakim stajaŭ Jan Pavał II. Vazok šturchali vosiem junakoŭ i dziaŭčat z roznych delehacyjaŭ, siarod ich ja zaŭvažyła ŭkrainku ŭ vianku sa stužkami. Zaśpiavaŭ chor, zahučali pieršyja słovy liturhii… Viecier apantana rasčyščaŭ nieba. Praź jakich dziesiać chvilinaŭ ad pačatku liturhii, kali Jan Pavał zakančvaŭ adnu ź pieršych kazaniaŭ, jon hlanuŭ na nieba i viesieła skazaŭ: “Nu voś my j majem sonca!” Ludzi adhuknulisia radasnym śmiecham i vokličam, jaki padčas Suśvietnych dzion junactva hučaŭ u Taronta ŭsiudy, dzie tolki źjaŭlaŭsia Papa: “John Paul Two! We love you!”
U žyćci svaim ja nia bačyła takoj niazvykłaj liturhii. Analahičnaje nabaženstva ŭ Polščy ŭ 1999 h. było zvyčajnaj katalickaj imšoj, z papraŭkaj na pamiery “carkvy” pad adkrytym niebam. Ale tut! To na prystupkach ałtara pad śpievy choru tančyli šaściora dziaŭčat u šyrokich biełych kašulach i takich ža šyrokich čornych portkach; to da mikrafonaŭ vychodzili niejkija maładyja ludzi biez sutanaŭ, z vyhladu typovyja pratestanckija prapaviedniki, i kiravany imi natoŭp pačynaŭ śpiavać i plaskać u dałoni ŭ rytmie džazu: “Aleluja, aleluja”; to pad kaniec słužby razdavać pryčaście vyjšli nia tolki śviatary, ale j śvieckija asoby, pałovu ź jakich składali žančyny…
Papa byŭ u humory, žartavaŭ, havaryŭ pa svajoj zaviadzioncy na dziasiatku movaŭ, i hołas jahony hučaŭ zusim nie niamohła, a čysta j vyrazna. Nasupierak hadam i chvarobam, što pryhnuli da ziamli jahonuju postać, vočy Jana Paŭła II śviacilisia, u ich čytałasia absalutnaja dabrynia j mudraść. Da hetaha čałavieka adrazu adčuvaješ poŭny davier i ščyruju luboŭ. Nia dziva, što niekatoryja maładyja pilihrymy, jakim vypała ščaście ŭbačyć Papu zblizku i atrymać pryčaście ź jahonych ruk, tut ža, zabyŭšysia na ŭsio, pačynali jamu spaviadacca, ryzykujučy kančatkova parušyć zaćvierdžany rehlament…
Najbolš zapamiataŭsia momant liturhii, kali vierniki ŭ malitvie źviartajucca da Boha sa słovami “Ciabie prosim, vysłuchaj nas, Panie”. Kožny abzac hetaj malitvy hučaŭ na inšaj movie: ich pa čarzie čytali junaki i dziaŭčaty ŭ nacyjanalnych strojach. Siarod inšych vychodzili da mikrafonaŭ i litoŭcy, ukraincy, palaki… Kožnaja para spyniałasia na “Ciabie prosim…”, a dalej padchoplivaŭ mahutny chor u niekalki sotniaŭ hałasoŭ: “Lord, hear our voice!” Hety zaklik raśpiavaŭsia na matyŭ vielmi pryhožaha, vieličnaha himnu. Viarnuŭšysia dadomu, ja nie ździviłasia, što dačuški, jakija hladzieli tranślacyju nabaženstva pa televizary, da viečara napiavali tuju samuju melodyju.
Kali liturhija nabližałasia da kanca, na aeradromnym poli pačaŭ zaŭvažacca ruch. Dačakaŭšysia, pakul płyń nabiare mocy j možna budzie iści praz natoŭp nie šturchajučysia, my z Ulaj taksama skiravalisia da vychadu. Kali my prajšli ŭžo ładny kavałak, ja ŭ apošni raz azirnułasia na ałtar i tolki tut zaŭvažyła daloka zzadu bieł-čyrvona-bieły ściah! Ale čałaviečaja raka niesła i niesła nas napierad, užo nie było mahčymaści viarnucca, prabicca da tych biełarusaŭ, raspytać, adkul jany… Maładyja italjancy, što išli pobač, azirnulisia taksama i hučna kryknuli, što zyčać doŭhaha žyćcia svajoj Radzimie i Papu. Ja ŭ dumkach paŭtaryła toje samaje pa-biełarusku, i, spadziajusia, našyja prośby palacieli da Boha razam.
Taronta
Kamientary